Ksiądz biskup Antoni Adamiuk

Wspomnienia

Urodziłem się 18 XII 1913 r. w Old Forge w Pensylwanii w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej, dokąd kilka lat wcześniej wyemigrowali moi rodzice. W VII 1914 r. z matką i rodzeństwem wróciliśmy do kraju. Zamieszkaliśmy w rodzinnym domu w Maksymówce pow. Zbaraż woj. Tarnopol. Ojciec, który miał przyjechać kilka miesięcy później, na skutek wybuchu I wojny światowej powrócił dopiero pod koniec 1920 r.

Z lat dziecinnych pamiętam żołnierzy rosyjskich i austriackich, gdyż linia frontu od 1915 r. przebiegała obok naszego domu. I tak było do 1917 r. W czasie zawieszenia broni na Boże Narodzenie i Wielkanoc (był to chyba rok 1916 lub 1917, choć na tym odcinku przez parę lat walk właściwie nie było), żołnierze austriaccy przyszli w odwiedziny do rosyjskich. Goszczeni byli, a później śpiewali, wspólnie  razem z miejscowymi ludźmi: „Boże coś Polskę”. Zarówno w mundurach rosyjskich jak i w austriackich znalazło się wielu Polaków. Pamiętam, że wszyscy płakali, choć nie mogłem pojąć z jakiego powodu. Później matka często to wydarzenie wspominała, mówiła o Polsce i uczyła wierszyka: „Kto Ty jesteś?  Polak Mały” itd.

Natomiast wojnę polsko-ukraińską, i polsko-bolszewicką pamiętam dość dobrze. Do szkoły podstawowej uczęszczałem w Maksymówce,  a następnie do II Gimnazjum im. Juliusza Słowackiego w Tarnopolu (w holu był pomnik poety i cytat: „Żeby też jedna pierś była zrobiona nie podług miary krawca lecz Fidiasza!”)

Po maturze wstąpiłem do Seminarium Duchownego we Lwowie i po odbyciu studiów na Wydziale Teologicznym Uniwersytetu Jana Kazimierza, dnia 18 VI 1939 r. otrzymałem święcenia kapłańskie z rąk księdza Arcybiskupa Bolesława Twardowskiego.

I.

W VII 1939 r. zostałem mianowany wikarym w parafii Busk. Miasteczko Busk liczyło około 8000 mieszkańców (4000 Polaków, 2500 Żydówi 1500 Ukraińców). Do parafii oprócz miasta, należało 19 wiosek. Wśród nich były polskie, czysto ukraińskie i mieszane. Na terenie parafii poza kościołem parafialnym, mieliśmy 4 kościoły filialne: w Żuratynie - 4 km, w Pietryczach - 12 km, w Grabowej - 10 km, w Maziarni - 15 km. Parafia liczyła około 10000 wiernych. Ukraińców na tym terenie było około 5000, ale mieli oni 7 parafii.

W moim posiadaniu znajduje się rękopis kroniki Buska z XIX w., oparty na źródłach miejskich i klasztoru Bazylianów. Źródła te spłonęły w wielkim pożarze miasta w roku 1910. Obecnie kronika ta jest w Archiwum Archidiecezji Lwowskiej w Lubaczowie.

Do Buska przyjechałem na początku sierpnia 1939 r. Proboszczem był ksiądz Wojciech Stuglik, gorliwy i doświadczony duszpasterz, któremu wiele zawdzięczam, a katechetą ksiądz Leon Bolesławski.

Panowała atmosfera zbliżającej się wojny i przekonanie, że po raz pierwszy w czasie wojny, tamte strony nie będą terenem działań wojennych. Kiedy ogłoszono mobilizację, wezwani rezerwiści jechali do swoich jednostek z wielkim patriotycznym zaangażowaniem. Przez całą noc przejeżdżały przez miasto furmanki, wiozące zmobilizowanych, których ludność żegnała kwiatami, podarunkami i łzami.

II.

Woj na wybuchła 1 IX 1939 r. Tego samego dnia powstał społeczny komitet pomocy dla żołnierzy i spodziewanych uchodźców. Duża liczba kobiet szyła bieliznę dla żołnierzy, samorzutnie zbierano podarki dla nich. Na zarządzenie ks. Arcybiskupa, codziennie odprawiano nabożeństwo różańcowe w intencji walczących i ojczyzny. Po kilku dniach zaczęli napływać uchodźcy ze Śląska i poznańskiego, a następnie z centralnej Polski. Ludność miejscowa przyjmowała ich z wielką serdecznością i dzieliła się z nimi wszystkim co posiadała.

Pierwsze bomby spadły na Busk 6 lub 7 września 1939 r.  Zginęło kilku żołnierzy z  6 Baonu Sanitarnego z Krakowa i parę osób cywilnych. Zaczęli również napływać żołnierze z rozbitych jednostek, których otaczano serdeczną opieką. Kierowano ich do tworzących się nowych pułków. Następowała koncentracja jednostek różnych rodzajów broni i mówiono, że wkrótce rozpocznie się kontrofensywa. Jedynym przykrym zgrzytem była ucieczka coraz liczniejszych dygnitarzy sanacyjnych, wiozących samochodami swoje rodziny i liczne bagaże. A te samochody przydałyby się tak bardzo żołnierzom. Panowało przekonanie, że zwyciężymy. Liczono, że Anglia i Francja przyjdą wkrótce ze skuteczną pomocą. I wtedy nastąpił cios, którego nikt się nie spodziewał. Komisarz  Spraw Zagranicznych Związku Radzieckiego Wiaczesław Mołotow złożył oświadczenie, że w porozumieniu z Hitlerem Związek Radziecki zajmuje wschodnią część Polski i że Polska „bękarski twór traktatu wersalskiego” przestaje istnieć i zapowiedział, że Armia Czerwona wkracza na ziemie polskie, by „otoczyć opieką” Ukraińców i Białorusinów.

 Nastąpił nowy rozbiór Polski. Następnego dnia, choć w mieście było jeszcze pełno wojska i policji - Żydzi powywieszali czerwone sztandary i transparenty witające ,,wyzwolicieli z pańskiej i polskiej niewoli”. Tak się odwdzięczali Żydzi za to, że Polska, kiedy byli prześladowani w różnych krajach Europy, przyjmowała ich i otaczała opieką. Panowało tak wielkie przygnębienie, że nikt nie reagował na tę prowokację.

19 IX 1939 r. wczesnym popołudniem, wkroczyły do Buska oddziały Armii Czerwonej. Witali je radośnie Żydzi, natomiast Ukraińcy zachowywali się powściągliwie, mimo rozrzucanych z samochodów ulotek wzywających do mordowania „polskich paniw, pidpankiw i pomieszczykiw”. Taką ulotkę sam czytałem. Nikt z Polaków nie wiedział, co przyniosą najbliższe godziny.

Wieczorem, jak każdego dnia, odbyło się nabożeństwo różańcowe. Kościół był pełny kobiet i dzieci, gdyż mężczyźni obawiali się wyjść z domów. Kiedy na zakończenie zaintonowałem „Matko Najświętsza do serca Twego”, to śpiew się załamał, przechodząc w płacz i jęk, a równocześnie wstąpiła jakaś otucha, że Matka Najświętsza nas nie opuści.

III.

Rozpoczęło się życie pod władzą radziecką. Zaraz po wkroczeniu wojenny komendant miasta - Masłów, wydał zarządzenie zredagowane w języku rosyjskim, ukraińskim, żydowskim i polskim. Tekst polski opracował chyba Żyd, nie znający dobrze języka polskiego, gdyż było w nim wiele błędów ortograficznych i stylistycznych m.in. jeden punkt miał takie brzmienie: „Nakazuję strzec  jak najsurowszy spokój ”.

Żołnierze sowieccy wykupywali wszystko co było w sklepach i po krótkim czasie sklepy świeciły pustkami. Powoli władzę przejmowały osoby cywilne, wszystkie stanowiska kierownicze objęli Rosjanie, a niektóre Żydzi, którzy zdecydowanie popierali nową władzę. Ukraińcy, którym marzyła się ,,Samostijna Ukraina”, przyjmowali również posady, ale nie odgrywali ważniejszej roli.

Władze sowieckie nie robiły krzywdy ukraińskim nacjonalistom, a na pewno o nich wiedziały. W najgorszej sytuacji znaleźli się Polacy, choć stanowili większość ludności. Zaczęła urzędować milicja, a zwłaszcza NKWD, o którego roli mieli się wkrótce ludzie dowiedzieć. Odbywały się częste mityngi, na których szkalowano Polskę i jej przeszłość. Natomiast wychwalano Związek Radziecki i Stalina.

Wmawiano, że dopiero teraz nastało wolne i radosne życie oraz sprawiedliwość. Chyba w październiku ogłoszono, że polskie pieniądze są nieważne, a jedyną walutą jest rubel. Nie było żadnej wymiany, więc ludzie w jednej chwili utracili swoje oszczędności i wielu zostało bez środków do życia.

 Już w październiku rozpoczęły się aresztowania policjantów, oficerów rezerwy, działaczy politycznych i takich, którzy w 1920 r. walczyli z Armią Czerwoną. Rozpoczęły się wezwania i przesłuchiwania na NKWD, często w nocy.

W Busku urządzono w zabudowaniach folwarcznych obóz dla jeńców polskich. Było w nim około 1.000 żołnierzy, a wśród nich oficerowie, nawet wyżsi. Nikt z żołnierzy nie zdradził ich obecności, a wiadomo było, że władze radzieckie zabierały oficerów osobno. Kilkunastu oficerom i kilkudziesięciu żołnierzom udało się wydobyć i rzecz charakterystyczna, że żołnierze ułatwiali oficerom te ucieczki, bo uważali, że powinni się udać za granicę i walczyć dalej. Wśród jeńców był także kapelan - O. Brunon Woźny, bernardyn, którego przed wojną poznałem w Zbarażu. Miał możliwość wydostania się z obozu, ale z niej nie skorzystał, bo uważał, że powinien być razem z żołnierzami.

Spośród jeńców wybrani byli ich przedstawiciele (trzech), którzy czasem otrzymywali przepustkę i mogli wyjść do miasta. Zawsze przychodzili do nas i przedstawiali sytuację w obozie. Prosili też o ubranie cywilne i zaopiekowanie się tymi, którzy uciekli z obozu. Zorganizowaliśmy im dokumenty (metryki). Jeńcy pracowali ciężko przy budowie nowej drogi Lwów-Kijów, która przebiegała przez Busk. Codziennie prowadzili ich do pracy liczni uzbrojeni strażnicy z psami. Jesienią 1940 r. wywieziono tych jeńców na Wschód i nie wiadomo co się z nimi stało. Po wojnie dowiedziałem się, że O. Brunon Woźny nie wrócił.

Jeżeli chodzi  o sytuacje Kościoła i życie religijne oraz warunki pracy duszpasterskiej i katechetycznej, to nastąpiły duże zmiany. Zaraz po wkroczeniu Rosjan otwarto szkoły, z których usunięto naukę religii i rozpoczęto propagandę ateistyczną. Przykrym wydarzeniem był fakt, że Ukrainiec pop Dygdała, który był katechetą, zgłosił się do władz oświatowych i oświadczył, że uczył religii dlatego, ponieważ mu płacono, ale dopiero teraz czuje się Wolnym i chce pracować jako nauczyciel. Dano mu posadę i powierzono pracę ateizacji nauczycieli, a ponieważ ona nie przynosiła żadnych efektów - skierowano go na wieś jako nauczyciela. Ten postępek kapłana spotkał się z powszechnym potępieniem Ukraińców i Polaków. Oczywiście Rosjanie zakazali działać organizacjom katolickim i akcjom katolickim. Cała nasza praca ograniczała się do kościoła.

 Katecheta ks. Leon Bolesławski, któremu groziło aresztowanie, opuścił Busk. Zostaliśmy we dwóch: ks. Proboszcz i ja. Wkrótce usunięto nas z plebani i wikarówki. Zamieszkaliśmy na przedmieściu razem w jednym pokoju.

Główne formy pracy, to były kazania, konfesjonał i katechizacja, która odbywała się w kościołach parafialnym i filialnych W dużych grupach. Kościół stał się jedyną ostoją dla Polaków. Na każdym kroku widziało się to przywiązanie do Kościoła i kapłanów, i bezgraniczne zaufanie. Wszyscy inni zawiedli lub nie mogli działać.

Z ogólnym potępieniem społeczeństwa spotkała się działalność grupy pisarzy we Lwowie, którzy szkalowali przeszłość własnej ojczyzny i płaszczyli się przed nową władzą i Stalinem. Po wojnie poznałem pisarza Józefa Bieniasza (autora: „Edukacja Józia Barącza”, „Maturanci”, „Korporanci”, „Narodziny Bestii”, „Leśne wygi”, ,,W Puszczy nad Salatrukiem”, i in.), który w roku 1940 w ostatniej chwili uniknął aresztowania i udało mu się przedostać do Krakowa. Opowiadał o zakulisowej działalności różnych pisarzy i przyczynach aresztowań m.in. Parnickiego, Broniewskiego i innych.

Szykany w stosunku do kapłanów polegały na częstym wzywaniu na NKWD i przesłuchaniach. Przesłuchiwali zwykle naczelnicy, którzy często zmieniali się. Byli to zdecydowani komuniści, ale do księży odnosili się z szacunkiem, mieli w sobie niepokój, bo stale nawiązywali do zagadnień religijnych.

Ostatni z tych naczelników, kiedy wybuchła wojna w 1941 r. z Niemcami, przez kobietę u której mieszkał, przysłał 5 rubli z prośbą, bym w jego intencji odprawił Mszę św. do św. Mikołaja. A kilka dni przedtem na mitingu w browarze przemawiał jako ateista.

Na szczególną uwagę zasługuje przygotowanie do I Spowiedzi i Komunii św. Przygotowywałem w jednej grupie około 200 dzieci, w każdą niedzielę po południu w kościele, a przez cały maj codziennie przed majowym nabożeństwem. W przygotowaniu byli bardzo zaangażowani rodzice. Proboszcz grecko-katolicki nie głosił kazań i nie uczył religii dzieci, bo jak powiedział parafianom, obawia się konsekwencji, a ma żonę i dzieci. I tutaj okazało się, jakie znaczenie ma celibat księży.

Wobec tego rodzice ukraińscy zwrócili się do mnie, by ich dzieci mogły chodzić na przygotowanie razem z dziećmi polskimi. Oświadczyłem, że bez zgody Proboszcza nie mogę tego zrobić. Na drugi dzień sam Proboszcz prosił o to. Zgodziłem się chętnie i przez dwa lata ukraińskie dzieci razem z polskimi przyjmowały I Komunię św. w kościele, a nie w cerkwi. Zarówno rodzice ukraińscy jak i ks. Proboszcz wyrazili życzenie, żeby dzieci - ponieważ przygotowanie odbywało się w kościele przez księdza katolickiego - również w kościele przystąpiły do I Komunii św.

W 1940 r. ks. Proboszcz i ja otrzymaliśmy bardzo duże podatki osobiste, a oprócz tego również wysoki podatek za kościoły. W następnym roku podatki zostały podwyższone, więc poszedłem do Wydziału Finansowego i powiedziałem, że tak wysokiego podatku nie mam z czego zapłacić. Na to otrzymałem odpowiedź: „to nie płać - będziesz siedział jako wróg władzy radzieckiej”, a później: „bierz się do uczciwej pracy, damy ci posadę u nas”. A na moje pytanie - dlaczego w tym roku podatek jest o 100% większy niż w ubiegłym roku - naczelnik odpowiedział: ,,W Związku Radzieckim wzrasta dobrobyt mas pracujących, więc i podatki są wyższe”.

W następnym roku trudno już byłoby zapłacić podatek, gdyż ludzie także mieli ogromne podatki, bo jako rolników w ten sposób zmuszano do kołchozów. A nie zapłacenie podatków za kościół władze radzieckie traktowały jako dowód, że ludzie nie chcą kościoła. Podatek ks. Proboszcza, mój i za kościoły wyniósł w 1941 r. około 30.000 rubli (dla porównania: średnia płaca miesięczna urzędnika czy nauczyciela, wynosiła około 200 rubli).

Z księdzem Proboszczem Wojciechem Stuglikiem, który już miał sześćdziesiąt kilka lat, zżyliśmy się bardzo. Był ogromnie dla mnie życzliwy, dzielił się swym bogatym doświadczeniem duszpasterskim, a równocześnie w każdej sprawie pytał mnie o zdanie. W czasie prawie 5-letniej pracy z nim (VIII 1939 - VI 1944) nigdy nie było między nami najmniejszego nieporozumienia. Był dla mnie przyjacielem, a ja starałem się odwdzięczyć - głębokim szacunkiem. Przeżyliśmy razem z parafianami wiele tragicznych chwil. Im dłużej trwała władza radziecka, tym dotkliwiej odczuwało się jej ciężar.

W sklepach nie było towarów. Warunki życia stawały się coraz trudniejsze. Ale Rosjanie, którzy przybywali tutaj skierowani do pracy - mówili, że my nie wiemy co to znaczy bieda i wspominali coś o białych niedźwiedziach, że tam dopiero jest ciężkie życie.

 I znowu nagle przyszedł straszliwy cios. W nocy z 9/10 II 1940 r. przy 20 st. mrozie zabrano z domów około 1.000 osób i wywieziono na Sybir. Zabierano wszystkich chorych, niemowlęta i starych. Ofiarami zwykle byli mieszkańcy 3 wiosek: Lanerówki, Jabłonówki Polskiej i Przystawałek. Mieszkali tam koloniści z centralnej Polski z okolic Tarnowa (Wierzchosławice i Strzelce Wielkie), którzy po I wojnie światowej, kiedy parcelowano 3 majątki hr. Badeniego, zakupili po kilka hektarów ziemi i pobudowali się. Bardzo dobrze gospodarowali i byli zamożni. Wśród wywiezionych znalazł się także Andrzej Witos, brat Wincentego. Zapanowało ogólne przerażenie i przygnębienie -ludzie nie przypuszczali, że władze radzieckie są zdolne do takiego okrucieństwa. Rzecz charakterystyczna, że w prasie nie było najmniejszej wzmianki o tej wywózce, a przecież w tym dniu wywieziono kilkaset tysięcy Polaków. Nie mówiono o tym również na mitingach i nikt nie śmiał pytać o to. Takie wywózki były jeszcze, choć w mniejszym rozmiarze, na wiosnę 1940 r. i 1941 r. Wywieziono wówczas około 200 osób, głównie rodziny tych, którzy się ukrywali lub byli za granicą, leśniczych, sędziów, przedwojennych działaczy społecznych i politycznych. Coraz ciężej było żyć i wyczuwało się coraz większe przywiązanie do Kościoła, który był również jedyną twierdzą polskości. Pamiętam, że 3 V 1940 r. po Mszach św. intonowaliśmy: Serdeczna Matko... (melodia: „Boże coś Polskę”) i ludzie śpiewając - płakali. Tak samo było 11 XI 1940 r. Już później nigdy nie czułem się tak potrzebny ludziom jako kapłan i nie doznałem tyle zaufania i przywiązania. Wielokrotnie ludzie mówili: ,,Przed wojną były różne organizacje, stowarzyszenia, różni działacze społeczni i polityczni, a kiedy przyszły ciężkie czasy z ludem pozostali tylko księża”.

22 V1 1941 r. wybuchła wojna między Niemcami i ZSRR, do tego czasu byli przyjaciółmi. Armia Czerwona cofała się w pośpiechu. Żołnierze sowieccy bez walki poddawali się. Na trzeci dzień po wybuchu wojny opuściło Busk NKWD i wówczas dokonano strasznego odkrycia. W piwnicach, gdzie przetrzymywano świeżo aresztowanych - znaleziono zwłoki 35 więźniów, których zamordowano przed ucieczką. Gdzie indziej było to samo. W ten sposób tysiące więźniów zabito we Lwowie, Złoczowie i wielu innych miastach.

Wśród zabitych w Busku byli Polacy i Ukraińcy, ani jednego Żyda. Ukraińców aresztowano dopiero po wybuchu wojny sowiecko-niemieckiej. 29 VI 1941 r. wkroczyli Niemcy. Po tych wszystkich okrucieństwach Rosjan, Niemców witano z radością, a szczególnie Ukraińcy, natomiast Żydzi byli przerażeni.

 Z pól przychodzili żołnierze sowieccy i sami oddawali broń, poddając się dobrowolnie. I tutaj okazało się okrucieństwo Niemców. Zebranych jeńców rosyjskich, a było ich podobno około 200 zaprowadzono do zabudowań folwarcznych i tam wszystkich rozstrzelano. Tak postępowali ludzie jednej i drugiej ideologii.

Prasa radziecka ciągle wyśmiewała słabość armii polskiej i nieudolność dowódców i klęskę wrześniową. A w 2 lata później Armia Czerwona zaatakowana tylko z jednej strony - w ciągu miesiąca straciła terytorium kilkakrotnie większe od tego, które stracili Polacy W 1939 r. zaatakowani ze wszystkich stron.

IV.

Po wkroczeniu Niemców, ogłoszono we Lwowie „Samostijną Ukrainę”. Wszędzie wywieszono sino-żółte chorągwie, noszono takie opaski i wstążeczki, a także trójzęby (tryzuby). We wszystkich wsiach zaczęto sypać kopce mogiły, na nich umieszczano wysoki krzyż z trójzębem (w miejsce Chrystusa), otoczonym drutem kolczastym. Ukraińcy stali się butni, ale do mordów jeszcze nie dochodziło. Po miesiącu panowania Niemców ogłosili oni dystrykt „Galizien” (składający się z woj. lwowskiego, tarnopolskiego i stanisławowskiego) i przyłączyli do Generalnego Gubernatorstwa. Walutą stał się złoty polski z G. Gubernatorstwa. W miejscach publicznych obowiązywały napisy w językach: niemieckim i polskim.

Dla Ukraińców był to szok! Oni, którzy uważali Niemców za sojuszników i przyjaciół- teraz całkowicie zawiedli się i rozczarowali. Oczywiście w stosunku do Polaków, Ukraińcy byli grupą uprzywilejowaną.

Natomiast rozpoczęła się gehenna Żydów. Na drugi dzień po wkroczeniu - Niemcy rozstrzelali kilkudziesięciu Żydów. Musieli oni nosić opaskę z gwiazdą Dawida i wkrótce zamknięto ich w getcie. Wielką pomoc okazywali im Polacy - nie pamiętając tego jak oni zachowali się w 1939 r. i przez cały okres pobytu Sowietów. Choć trzeba przyznać, że pewna ilość Żydów, zwłaszcza starszych, po paru miesiącach władzy radzieckiej, zaczęła odnosić się życzliwiej do Polaków.

Jeśli chodzi o życie religijne pod okupacją niemiecką, to na naszym terenie nie było trudności - nie było też takich okrucieństw jak w poznańskim, na Pomorzu czy w innych dzielnicach Polski. Niemcom chodziło bowiem o to, by Polacy stanowili przeciwwagę dla Ukraińców.

Gdzieś w październiku lub listopadzie 1941 r. zaczęli wracać jeńcy radzieccy. Chodziły słuchy, że Niemcy trzymali ich przez kilka miesięcy w obozach na wolnym powietrzu za drutami kolczastymi i dawano im tylko surowe ziemniaki i buraki. Wreszcie tych, którzy nie zmarli z głodu i chorób – wypuścili do domów. Chyba przez miesiąc szli podobni do szkieletów i po drodze padali, by już się nie podnieść. Ludzie litowali się nad nieszczęśliwymi i zabierali ich do domów, by odżywić i wyleczyć. Skutek tego był taki, że wybuchła epidemia tyfusu plamistego i brzusznego. Na terenie naszej parafii zachorowań było około tysiąca, W tym około 200 chorych zmarło, przeważnie byli to Ukraińcy.

I znowu okazała się wartość celibatu. Ksiądz grecko-katolicki oświadczył Ukraińcom, że do szpitala nie pójdzie zaopatrzyć w św. sakramenty chorych, gdyż obawia się zarażenia. Więc Ukraińcy prosili nas i niemal codziennie chodziliśmy do szpitala, by spowiadać, komunikować i udzielać namaszczenia chorych.

Od września 1941 r. do szkól wróciła nauka religii. Na terenie parafii mieliśmy 10 szkół, z tym, że W Busku były 3: podstawowa, handlowa i gospodarcza. Inne znajdowały się po wioskach w odległości 4, 5, 7, 10, 12 i 15 km od Buska. Najczęściej do tych szkół trzeba było dochodzić piechotą, bo nie było żadnych środków transportu.

W szkole handlowej i gospodarczej było około 300 młodzieży - szkoły te chroniły przed wywiezieniem na roboty do Niemiec. Prowadzono też z młodzieżą tajne nauczanie W zakresie gimnazjum i liceum, oczywiście w tym tajnym nauczaniu brałem udział. Stworzyliśmy z parafianami znośne warunki  dla nauczycieli, którzy nie mieli rodzin i krewnych w Busku. ]uż w lipcu 1941 r. wróciliśmy na wikarówkę, gdyż na plebanii był szpital dla rannych, a później dla zakaźnych. Przyszedł też jeszcze jeden wikary - ks. Michał Damm, a po roku, kiedy został przeniesiony na samodzielną parafię, przyszedł ks. Aleksander Jęczalik. Pracowaliśmy więc teraz we trzech. Od roku 1941 do jesieni 1943 warunki dla Polaków były względnie znośne. Niemcy aresztowali w tym czasie kilka osób, a kilkadziesiąt wywieźli na przymusowe roboty w głąb Rzeszy.

Natomiast nastąpił pogrom Żydów W maju 1942 r. Nie byłem wtedy w Busku, gdyż na początku maja zachorowałem na zapalenie wyrostka robaczkowego. Operację przeprowadzono mi w szpitalu w Kamionce Strumiłowej już po pęknięciu. Stan był niemal beznadziejny, nastąpiło zapalenie otrzewnej, zapalenie okostnej żeber, Wreszcie zastrzyk glukozy danej poza żyłę doprowadził do operacji ręki. Po 6-tygodniowym pobycie w szpitalu, wróciłem do Buska. Żydów już nie było. Zamordowano ponad 6 tysięcy, bo do getta przywieziono Żydów z okolicznych wiosek i miasteczek.

Jesienią 1943 r. zaczęły się pierwsze morderstwa dokonane przez Ukraińców na Polakach. Były one inspirowane przez Niemców, a sowiecka partyzantka w stosunku do band banderowskich zachowywała się neutralnie. Z każdym tygodniem wzrastało zagrożenie Polaków. Ukraińcy z Buska zachowywali się, oprócz kilku, raczej spokojnie.  Ostrzegali nawet Polaków. Sami Ukraińcy mówili, że nie mogą robić krzywdy Polakom, bo przecież ksiądz polski wyświadczył im tyle dobrego, ucząc ich dzieci za czasów sowieckich i zaopatrując chorych w czasie epidemii tyfusu.

Najtragiczniejsze chwile przeżywaliśmy w styczniu i lutym 1944 r. Ukraińcy zamordowali w tym czasie ponad 100 Polaków, m.in. w Grabowej wszystkich pracowników leśnictwa i tartaku. Niedługo potem spalono wioskę Maziarnię wraz z drewnianym kościołem. Na około 400 mieszkańców zginęło 35 osób.

W tym czasie zginęło w okolicy kilku księży. W Sokołówce zamordowany został ks. Wiśniewski, w Toporowie wikary ks. Jan Kuszyński, koło Krasnego został przez okno wyrzucony z pociągu i zginął na miejscu ks. Klakla.

 Wzmagające się mordy zmusiły Polaków do wyjazdów do centralnej Polski; od lutego do czerwca 1944 r. niemal wszyscy wyjechali. Zbliżał się front. Polaków było już niewiele. Ale w każdą niedzielę kościół był przepełniony Ukraińcami, gdyż przed zbliżającym się frontem wszyscy księża ukraińscy uciekli. Byli oni bardzo zaangażowani po stronie Niemców, agitowali za wstąpieniem do osławionej dywizji SS ,,Galizien”. Oni byli głównymi szerzycielami nienawiści do Polaków. Dobrymi kapłanami okazali się ks. Proboszcz z Uciszkowa (którego Ukraińcy nie lubili) i ks. Wanto, który po studiach przebywał u rodziny, a także proboszcz z Buska ks. Kałnewycz.

Kiedy zabrakło księży - Ukraińcy zaczęli garnąć się do kościoła i polskich kapłanów. Wiele razy słyszałem, jak Ukraińcy narzekali i przeklinali swoich księży, że zajmowali się polityką, a nie sprawami Bożymi, a kiedy zbliżał się front - pouciekali. W tym czasie spowiadaliśmy po 12 i 14 godzin na dobę.

W każdej chwili groziła nam śmierć. Zdarzyło się, że w biały dzień na przedmieściu dokonano morderstwa. W tym czasie, chyba to było w maju, miałem takie zdarzenie: Kiedy rano wyszedłem z wikarówki, zobaczyłem przed kościołem jednego z prowodyrów banderowców. Był on dyrektorem młyna w Busku, mieszkał w Kupczu (5 km od Buska). Odezwał się do mnie po polsku (mówiono, że nigdy nie używał języka polskiego). Nazywał się Sikorski. Powiedział, że jego matka jest ciężko chora, a ich ksiądz uciekł. I prosił, bym pojechał do matki, bo chce się wyspowiadać. Myślałem, że jest to podstęp, aby mnie wywabić poza miasto, bo w szkole obok wikarówki byli żołnierze niemieccy. Ale z drugiej strony nie chciałem odmówić, jeśliby rzeczywiście chora prosiła. Pojechałem. Okazało się, że była ciężko chora. Zaopatrzyłem chorą i syn odwiózł mnie z powrotem i bardzo dziękował.

Dowiedziałem się, że bardzo kochał matkę, widać coś dobrego w nim jeszcze było. W kilka dni później znowu się zjawił i płacząc powiedział, że matka zmarła, że był przy jej śmierci i konająca prosiła, by ubłagał mnie, żebym przyjechał na pogrzeb. „Przecież matki nie mogę zakopać jak psa, bez księdza”, powiedział. Zgodziłem się i pojechałem.

Odprawiłem w cerkwi Mszę św. i pogrzeb. Cała wioska była na tym pogrzebie. (Polacy, których było tutaj niewielu, już wyjechali). Po pogrzebie poproszono na posiłek. A później naładował syn pełny wóz mąki, wędlin, kur itd. a oprócz tego chciał płacić trzymając w rękach plik pieniędzy. Podziękowałem i powiedziałem, że nie mogę nic przyjąć. Usłużyłem bezinteresownie, ponieważ mnie proszono. Mimo ponawianych próśb przez licznie zebranych ludzi nic nie przyjąłem i odjechałem.

Kiedy front się ustabilizował pod Brodami i Tarnopolem i zapowiedziano ofensywę niemiecką, wówczas zaczęli wracać ukraińscy księża. Wrócił też i Proboszcz z Kupcza, ale ludzie nie dopuścili go na plebanię i wypędzili z parafii. Cała jego nienawiść skierowała się przeciwko mnie, że to ja rzekomo zbuntowałem mu parafię. Mieszkał jakiś czas W Busku u miejscowego Proboszcza, a później udał się do Sokala, gdzie był obóz banderowców.

Niedługo potem przyszło do mnie kilku miejscowych Ukraińców, ludzi poważnych. Powiedzieli oni, że od mieszkańców Buska nic mi nie grozi, ale oni mają wiadomości pewne, sprawdzone, że w najbliższym czasie będę zamordowany przez banderowców z obozu w Sokalu. Ponieważ Polaków już w Busku nie było, ani w okolicy, oprócz kilku fachowców w browarze, gdzie mieszkali pod ochroną wojskową, więc po otrzymaniu okazyjnego samochodu od Niemców na rzeczy kościelne, na początku czerwca 1944 r. opuściłem Busk. Ksiądz Aleksander Jęczalik wyjechał parę miesięcy przedtem, a ks. proboszcz Wojciech Stuglik, kilka dni wcześniej. Tak zakończyła się moja praca w parafii Busk w warunkach bardzo ciężkich, wśród wielu cierpień parafian i licznych niebezpieczeństw, ale lata te były najpiękniejszymi w pracy kapłańskiej i za nie zawsze dziękuję Bogu.

W tych ciężkich, tragicznych latach, jedno było ogromnie budujące. Jedność i życzliwość wszystkich Polaków. Kilku mężczyzn, bardzo zagrożonych, ukrywało się za czasów radzieckiej władzy. Niemal wszyscy Polacy wiedzieli o tych kryjówkach i nikt nie zdradził. Tak samo było podczas okupacji niemieckiej. Wszyscy wiedzieli, kto należy do AK, gdzie i jaka jest broń zmagazynowana, kto bierze udział w tajnym nauczaniu i również nikt nie zdradził. Osobną wzmiankę należy poświęcić jeszcze miejscowym volksdeutschom.

W Busku było jedno przedmieście o nazwie Niemiecki Bok. Była też pewna grupa mieszkańców o nazwiskach niemieckich i niektórzy z nich otrzymali polecenie od AK, by przyjęli volkslistę i zajmując odpowiednie stanowiska, pomagali Polakom. Tak też się stało. W ten sposób Polacy później mogli otrzymać mniejsze dostawy obowiązkowe dla Niemców i wielu udało się uchronić od wywozu do Niemiec.

V.

Po opuszczeniu Buska przyjechałem do Tarnowa i zgłosiłem się w Kurii Biskupiej. Zostałem przyjęty z wielką serdecznością, jak i inni księża lwowscy, przez Wikariusza Kapitulnego ks. Prałata Bulendę. Księży z Archidiecezji Lwowskiej przeznaczano jako rezydentów do poszczególnych parafii. ja zostałem takim rezydentem w parafii Strzelce Wielkie pow. Brzesko. Zarówno od proboszcza ks. kanonika Stefana Kamionka, jak i ze strony parafian doznałem wiele dobrego. Nawiązałem kontakt z władzami Armii Krajowej i Batalionów Chłopskich, które okazały skuteczną pomoc moim parafianom z Buska.

W najbliższej okolicy znalazło bowiem schronienie około 100 rodzin z Buska. Często nie mieli niczego, bo ledwie z życiem uszli. W lipcu 1944 r. ofensywa radziecka dotarła do Dębicy i front ustabilizował się tam na kilka miesięcy. Od września uczyłem religii we wszystkich szkołach na terenie parafii Strzelce Wielkie, Strzelce Małe, Dąbrówka. W styczniu 1945 r. rozpoczęła się ofensywa radziecka. W Strzelcach Wielkich przejście frontu miało następujący przebieg: jednego dnia koło południa przeszedł przez wioskę oddziałek kilkunastu żołnierzy niemieckich, a następnego dnia pod wieczór

zjawiło się kilku żołnierzy sowieckich. Żadnych walk nie było, gdyż główne uderzenie z przyczółka sandomierskiego poszło poza Wisłę. Po przejściu frontu zaraz wybrałem się do Buska. Z trudnością dostałem się do Rzeszowa i tam dowiedziałem się, że wracać nie można. Po ofensywie lipcowej 1944 r. część parafian, którzy osiedlili się w okolicach Rzeszowa i Łańcuta powrócili do Buska (Wtedy jeszcze można było wrócić) i mieli już księdza, którym był ks.  Świdkiewicz. Wkrótce jednak musieli po raz drugi opuścić swoje rodzinne strony.

Na wiosnę 1945 r. wróciła z Sybiru moja matka i siostra z synkiem. Natomiast ojciec zmarł z głodu, brat również zmarł na tyfus w armii Andersa w Buzutuku, a szwagier został zamordowany w Katyniu. Niemal każda rodzina poniosła podobne straty tam na Wschodzie.

Jeśliby kto miał prawo moralne do władania Sybirem, to chyba Polska, bo od rozbiorów aż do czasów najnowszych cała Syberia została usiana grobami Polaków. Ponieważ na skutek porozumienia w Jałcie, wschodnie ziemie Polski oddano Związkowi Radzieckiemu, a jako częściową rekompensatę przyznano ziemie należące dawniej do Polski, gdzie szczególnie na Opolszczyźnie ludność zachowała język i świadomość polską, trzeba było tam szukać miejsca pracy, gdyż zaczęła już tam napływać ludność polska z centralnej Polski í ze Wschodu.

VI.

Po dwukrotnym wyjeździe na Śląsk Opolski, gdzie nie było jeszcze żadnej władzy kościelnej polskiej, osiedliłem się w Głubczycach W lipcu 1945 r. Było to miasto powiatowe nad granicą czeska, zniszczone w 80% w dwa tygodnie po zajęciu przez Armię Czerwona. Zostałem tam katechetą W gimnazjum i liceum, a także obsługiwałem dwie parafie: Szonów i Klisino, gdzie osiedlili się ludzie z okolic Buska. Uczyłem tam także religii w szkołach podstawowych i w szkole rolniczej w Klisinie. Powiat głubczycki przed II wojną światową i w czasie wojny był oprócz kilku wiosek niemal całkowicie zamieszkały przez ludność niemiecką, natomiast sąsiednie powiaty (raciborski, prudnicki i kozielski) miały przewagę ludności polskiej, która zachowała przepiękny staropolski język.

Po wyjeździe Niemców, prawie cały powiat głubczycki został zasiedlony Polakami ze Wschodu, przybyła również pewna grupa ludzi z centralnej Polski. Władzę sprawowali przybysze z okolic Sosnowca i Będzina. Oni obsadzili stanowiska  administracji,  w Milicji Obywatelskiej i Urzędach Bezpieczeństwa. Swoją działalnością i postępowaniem wyrządzili wielką krzywdę Polsce, w imieniu której działali. Zrazili oni do Polski miejscową ludność. Były wypadki, że tutejsi Polacy, którzy za czasów niemieckich za polskość byli prześladowani, więzieni i wysyłani do obozów i teraz byli skazywani na więzienie.

Później po październiku 1956 r. to zmieniło się, ale do Niemiec wyjeżdżali nawet tacy, którzy byli powstańcami i cierpieli za Polsk ość, bo w takich warunkach żyć nie chcieli.

W latach 1945-1949 uczyłem około 40 godzin tygodniowo, warunki były bardzo ciężkie, ale ówczesna młodzież garnęła się do nauki. Powstało też wieczorowe gimnazjum i liceum dla dorosłych, gdzie oprócz religii uczyłem również propedeutykę filozofii i historię. W sierpniu 1946 r. zostałem dziekanem dekanatu głubczyckiego. Na terenie dekanatu było zniszczonych lub uszkodzonych 17 kościołów. Z początku ludzie nie chcieli remontować ani kościołów ani swoich domów, bo ciągle myśleli o powrocie na Wschód.

W 1957 r. w sierpniu zostałem mianowany przez ks. Biskupa Franciszka Jopa diecezjalnym wizytatorem religii, w rok później konsultorem diecezjalnym i profesorem katechetyki i pedagogiki w Seminarium Duchownym (w Nysie), a później kanclerzem w Kurii Biskupiej. W tym czasie opracowałem „Mały Katechizm” (przygotowanie do I Spowiedzi i Komunii Św.), „Historię Biblijną” oraz „Katechizm” (dla dorosłych).

W 1970 r. zostałem (zupełnie niespodziewanie -nigdy mi  nawet na myśl to nie przyszło) biskupem pomocniczym księdza Biskupa Franciszka Jopa w Opolu.

Rola Kościoła na Ziemiach Odzyskanych była i jest ogromna, a kapłani miejscowi na Śląsku Opolskim i przybyli z Archidiecezji Lwowskiej dokonali, poza właściwym posłannictwem, również doniosłą rolę w integracji ludności autochtonicznej i repatrianckiej.

Opole, 1977 r.